Wyjdź i wróć, kiedy się uspokoisz
Małgorzata Musiał
Każdy rodzic zetknął się z tą radą. Wielu z niej korzystało. Część twierdzi, że skutecznie. Zignoruj, odeślij, zostaw, niech się uspokoi. Dziś o wypłakiwaniu, karnych jeżykach, kątach i innych formach odosobnienia, kiedy emocje biorą górę.
Dwa dni temu napisała o tym Anita z Być Bliżej (polecam Wam ten tekst, bo zbiera dużo ważnych informacji potwierdzonych naukowo). Jej wpis mnie zmotywował, bo wszystkie te naukowe argumenty znajdują odzwierciedlenie w codzienności. Nie tylko mojej.
Od początku. Po co zaleca się odosobnienie? Żeby dzieci “się nauczyły”. Czego? W zasadzie wszystkiego.
Że nie wolno bić.
Że trzeba się dzielić.
Że trzeba być grzecznym.
I co tam jeszcze chcecie, wliczając w to naukę radzenia sobie z emocjami.
Część dzieci sprawia wrażenie, jakby faktycznie się uczyły. Jeszcze zanim odsiedzą swoje ileś-tam-minut (zazwyczaj tyle, ile lat mają – kto to wymyślił, nie wiem, ale stało się wyrocznią), zdają się uspokajać i wyciszać. Może nawet przemyślały swoje zachowanie i wyciągnęły wnioski – cieszymy się my, rodzice.
Czyli – w tej grupie działa.
Jest jednak druga grupa, na którą ten sposób działa raczej jak płachta na byka. Odesłane w odosobnienie wzmagają płacz, dramatycznie walcząc o to, by pozostać z rodzicem.
Zdeterminowany rodzic może wówczas stać pod drzwiami pokoju, usiłując z niego dziecka nie wypuścić.
No, znam to. I to właśnie pod drzwiami pokoju dziecięcego spłynęło na mnie olśnienie. Przecież to jest bez sensu.
Miało się uspokoić, a jest rozjuszone jak dzik.
Miało przemyśleć i wyciągnąć wnioski, ale jest tak wściekłe, że wątpię, aby cokolwiek do niego docierało.
A ja chciałam w spokoju zjeść obiad, tymczasem stałam się strażnikiem przy celi własnego dziecka.
Wytłumaczenie, że na jedne dzieci działa, a na inne widocznie nie, było dla mnie niewystarczające. Owszem, dopuszczam taką możliwość, że to, co u jednych się sprawdza, u innych w ogóle nie ma racji bytu, jednak przerażenie mojego własnego dziecka pokazywało mi dobitnie, że chodzi o coś więcej niż zwykłe “dziwne, u mnie działa”.
Sprawa stała się jasna, gdy znalazłam gdzieś informację o hormonie stresu, kortyzolu i badaniach poziomu tego hormonu w sytuacji odesłania dziecka “dla uspokojenia”.
Hormon ten jest dość wdzięczny do zbadania, gdyż wydzielany jest do śliny. Naukowcy wykorzystali tę jego właściwość, aby przekonać się, czy faktycznie u tych dzieci, które zdają się w odosobnieniu uspokajać, poziom kortyzolu zostaje obniżony.
Pewnie domyślacie się, że wyniki bardzo ich zaskoczyły. Otóż mimo pozornego spokoju na zewnątrz, w środku dzieci wcale nie były spokojne, bo poziom hormonu był wciąż wysoki.
Jak to możliwe? Odpowiedź jest bardzo prosta i zbieżna z tym, co wiemy na temat przywiązania.
Rodzic jest dla dziecka gwarantem wszystkiego. Podstawą przeżycia. Więź z rodzicem jest dla dziecka najważniejszą z najważniejszych spraw i wszystko w świecie dziecka dąży ku temu, by tę więź utrzymać.
Wyobraźmy sobie zatem, że małe dziecko ma jakiś problem. Ot, ułamany herbatnik (kto ma/miał małe dziecko, wie, że bywa to sprawą życia i śmierci). Problem pociąga za sobą silne emocje, może krzyk, płacz, efektowny rzut na podłogę.
I wtedy pojawia się drugi problem. “Wyjdź do pokoju!” rozkazuje dziecku rodzic.
Czy rodzic ma takie intencje, czy też nie, dziecko odbiera ten komunikat jako chwilowe zerwanie relacji z rodzicem.
Jak myślicie, który problem będzie dla niego poważniejszy?
Oczywiście, ten drugi.
To dlatego część dzieci dramatycznie walczy o pozostanie z rodzicem.
Druga zaś część jest w stanie zepchnąć emocje i założyć maskę, odpowiadając rodzicielskim oczekiwaniom. “Popatrz, już się uspokoiłem/już jestem grzeczna/już zrozumiałem swój błąd”.
Niestety, w tych silnych emocjach wyższe ośrodki mózgowe zostają “wyłączone” i jedyne, czego dziecko się uczy, to bezradności wobec silnych emocji. “Przeraża mnie to, co się ze mną dzieje, i moi rodzice też nie potrafią sobie z tym poradzić”.
Cóż zatem z tego, że pozornie wygląda skutecznie. Jest to metoda absolutnie nieskuteczna, jeśli naszym celem jest uspokojenie dziecka i skłonienie go do przemyśleń.
Jeśli naprawdę chcemy to osiągnąć, powinniśmy przede wszystkim pomóc dzieciom znaleźć ukojenie dla silnych emocji, a dopiero, gdy one opadną, zabierać się za wyciąganie wniosków. Co zresztą nie zawsze jest potrzebne, bo zazwyczaj dzieci doskonale wiedzą, że zrobiły źle – tylko ich mózgi są jeszcze zbyt niedojrzałe, by poradzić sobie z silnymi emocjami i podjąć racjonalną decyzję.
Za każdym razem, gdy przynosimy ukojenie w emocjach, pokazujemy dzieciom drogę do radzenia sobie z nimi. Wiele takich doświadczeń sprawia, że w którymś momencie dzieci przyswoją sobie te sposoby i będą potrafiły uspokoić się same. Bez odsyłania.
To może trwać długo, całe lata, ale jest nie tylko dowiedzione naukowo – jest sprawdzone w praktyce przez mnóstwo rodziców.
Naprawdę warto nie poprzestawać na obserwacji, że coś “działa”, ale sprawdzać jeszcze w jaki sposób – i czy jest zbieżne z tym, do czego dążymy w swoim rodzicielstwie.
Dwa dni temu napisała o tym Anita z Być Bliżej (polecam Wam ten tekst, bo zbiera dużo ważnych informacji potwierdzonych naukowo). Jej wpis mnie zmotywował, bo wszystkie te naukowe argumenty znajdują odzwierciedlenie w codzienności. Nie tylko mojej.
Od początku. Po co zaleca się odosobnienie? Żeby dzieci “się nauczyły”. Czego? W zasadzie wszystkiego.
Że nie wolno bić.
Że trzeba się dzielić.
Że trzeba być grzecznym.
I co tam jeszcze chcecie, wliczając w to naukę radzenia sobie z emocjami.
Część dzieci sprawia wrażenie, jakby faktycznie się uczyły. Jeszcze zanim odsiedzą swoje ileś-tam-minut (zazwyczaj tyle, ile lat mają – kto to wymyślił, nie wiem, ale stało się wyrocznią), zdają się uspokajać i wyciszać. Może nawet przemyślały swoje zachowanie i wyciągnęły wnioski – cieszymy się my, rodzice.
Czyli – w tej grupie działa.
Jest jednak druga grupa, na którą ten sposób działa raczej jak płachta na byka. Odesłane w odosobnienie wzmagają płacz, dramatycznie walcząc o to, by pozostać z rodzicem.
Zdeterminowany rodzic może wówczas stać pod drzwiami pokoju, usiłując z niego dziecka nie wypuścić.
No, znam to. I to właśnie pod drzwiami pokoju dziecięcego spłynęło na mnie olśnienie. Przecież to jest bez sensu.
Miało się uspokoić, a jest rozjuszone jak dzik.
Miało przemyśleć i wyciągnąć wnioski, ale jest tak wściekłe, że wątpię, aby cokolwiek do niego docierało.
A ja chciałam w spokoju zjeść obiad, tymczasem stałam się strażnikiem przy celi własnego dziecka.
Wytłumaczenie, że na jedne dzieci działa, a na inne widocznie nie, było dla mnie niewystarczające. Owszem, dopuszczam taką możliwość, że to, co u jednych się sprawdza, u innych w ogóle nie ma racji bytu, jednak przerażenie mojego własnego dziecka pokazywało mi dobitnie, że chodzi o coś więcej niż zwykłe “dziwne, u mnie działa”.
Sprawa stała się jasna, gdy znalazłam gdzieś informację o hormonie stresu, kortyzolu i badaniach poziomu tego hormonu w sytuacji odesłania dziecka “dla uspokojenia”.
Hormon ten jest dość wdzięczny do zbadania, gdyż wydzielany jest do śliny. Naukowcy wykorzystali tę jego właściwość, aby przekonać się, czy faktycznie u tych dzieci, które zdają się w odosobnieniu uspokajać, poziom kortyzolu zostaje obniżony.
Pewnie domyślacie się, że wyniki bardzo ich zaskoczyły. Otóż mimo pozornego spokoju na zewnątrz, w środku dzieci wcale nie były spokojne, bo poziom hormonu był wciąż wysoki.
Jak to możliwe? Odpowiedź jest bardzo prosta i zbieżna z tym, co wiemy na temat przywiązania.
Rodzic jest dla dziecka gwarantem wszystkiego. Podstawą przeżycia. Więź z rodzicem jest dla dziecka najważniejszą z najważniejszych spraw i wszystko w świecie dziecka dąży ku temu, by tę więź utrzymać.
Wyobraźmy sobie zatem, że małe dziecko ma jakiś problem. Ot, ułamany herbatnik (kto ma/miał małe dziecko, wie, że bywa to sprawą życia i śmierci). Problem pociąga za sobą silne emocje, może krzyk, płacz, efektowny rzut na podłogę.
I wtedy pojawia się drugi problem. “Wyjdź do pokoju!” rozkazuje dziecku rodzic.
Czy rodzic ma takie intencje, czy też nie, dziecko odbiera ten komunikat jako chwilowe zerwanie relacji z rodzicem.
Jak myślicie, który problem będzie dla niego poważniejszy?
Oczywiście, ten drugi.
To dlatego część dzieci dramatycznie walczy o pozostanie z rodzicem.
Druga zaś część jest w stanie zepchnąć emocje i założyć maskę, odpowiadając rodzicielskim oczekiwaniom. “Popatrz, już się uspokoiłem/już jestem grzeczna/już zrozumiałem swój błąd”.
Niestety, w tych silnych emocjach wyższe ośrodki mózgowe zostają “wyłączone” i jedyne, czego dziecko się uczy, to bezradności wobec silnych emocji. “Przeraża mnie to, co się ze mną dzieje, i moi rodzice też nie potrafią sobie z tym poradzić”.
Cóż zatem z tego, że pozornie wygląda skutecznie. Jest to metoda absolutnie nieskuteczna, jeśli naszym celem jest uspokojenie dziecka i skłonienie go do przemyśleń.
Jeśli naprawdę chcemy to osiągnąć, powinniśmy przede wszystkim pomóc dzieciom znaleźć ukojenie dla silnych emocji, a dopiero, gdy one opadną, zabierać się za wyciąganie wniosków. Co zresztą nie zawsze jest potrzebne, bo zazwyczaj dzieci doskonale wiedzą, że zrobiły źle – tylko ich mózgi są jeszcze zbyt niedojrzałe, by poradzić sobie z silnymi emocjami i podjąć racjonalną decyzję.
Za każdym razem, gdy przynosimy ukojenie w emocjach, pokazujemy dzieciom drogę do radzenia sobie z nimi. Wiele takich doświadczeń sprawia, że w którymś momencie dzieci przyswoją sobie te sposoby i będą potrafiły uspokoić się same. Bez odsyłania.
To może trwać długo, całe lata, ale jest nie tylko dowiedzione naukowo – jest sprawdzone w praktyce przez mnóstwo rodziców.
Naprawdę warto nie poprzestawać na obserwacji, że coś “działa”, ale sprawdzać jeszcze w jaki sposób – i czy jest zbieżne z tym, do czego dążymy w swoim rodzicielstwie.