wojna
W najgorszych snach nie przypuszczałam, że co dwa lata, u progu wiosny, będę się zastanawiać, jak mówić mojemu dziecku o niepokoju na świecie.
Dzisiaj rano, po przeczytaniu wiadomości, zaczęłam płakać. Z bezradności i tęsknoty za życiem sprzed covidu, kiedy zbiorowy lęk nie był tak silny. Przynajmniej nie w tej części świata, tu mechanizmy obronne pomagały nam udawać, że "to nie u nas".
Teraz jest u nas. Obok, ale u nas. Bo w naszych czasach, tych, o których ja naiwnie myślałam, że jest mnóstwo sposobów, żeby się porozumieć. U nas, bo nasze dzieci przyjaźnią się z dziećmi z Ukrainy, bo jej obywatele są wśród nas i są obecni w naszym społeczeństwie, są jego żywą częścią od wielu lat.
Ja w napięciu działam, wiem to o sobie. Sprawczości pozwala mi się nie bać, a raczej oswajać lęk. Ktoś mnie zapytał, co mówić dzieciom. O rany, szczerze to nikt z nas do końca nie wie, bo przecież nie mówimy na co dzień o tym, że podczas gdy człowiek lata w kosmos na wycieczki, ten sam "człowiek" atakuje inny kraj.
Ale coś tym dzieciom powiedzieć trzeba. Można przykleić uśmiech i zjeść pączka. I słuchajcie, to też jest ok, bo każdy reaguje jak umie.
Ale można też i za chwilę przyjdzie to każdemu z nas, zmierzyć się z nazwaniem tego, co się dzieje. Jak? Składam moją zawodową wiedzę o dzieciach i widzę to tak:
Po pierwsze nie łudźmy się, że dzieci o niczym nie wiedzą. Wiedzą w szkole, przedszkolu, w autobusie i wśród najbliższych. Każdemu z nich gdzieś obiły się słowa "atak, wojna, zagrożenie". Nienazwane napięcia dorosłych lubią w dzieciach pracować. Nie udawajmy, że nic się nie dzieje, ale też nie włączajmy alarmów najwyższego stopnia.
Dobrze jest nazwać dzieciom to, co dzieje się w nas. Że czytamy wiadomości, że wymieniamy dyskusje, bo na Ukrainie zaczęła się wojna. Nie oglądajmy z nimi tv ani nie pokazujmy zdjęć czołgów z satelity. Nie chodzi o to, żeby coś ukrywać, ale też żeby nie zapraszać dzieci do wspólnego śledzenia tej sytuacji poprzez treści, które mogą być za trudne. Jednym słowem: nie chronimy w bańce "nic się nie dzieje", ale też dozujmy treści, które nas miażdżą niepokojem.
Dzieci mogą pytać czy nam coś grozi. Nie splawiajmy ich odpowiedzią, że wszystko jest spoko luz. Nazwijmy to, co nam nadają - fakt, że nie są pewne i się boją. Powiedzmy, że to normalne bać się w takiej sytuacji, że jest nam nieznana, więc pojawiają się nam różne myśli i uczucia. I nie zagadujmy tego momentu, dajmy niepokojom miejsce.
Na dziecięcy lęk najlepiej działa dorosła sprawczość. Nie taka naiwna, ale taka, która pokazuje na co mamy wpływ. W praktyce warto ugłośnić lęk dziecka, ale też nazwać mu to, że robimy różne rzeczy, żeby dzieci czuły się bezpieczne. I że to dorośli są od dbania o dzieci, że mogą czuć się z nami bezpiecznie (nawet jeśli nie macie co do tego 100% pewności, to poczucie sprawczości w rękach dorosłych bardzo redukuje dziecięcy lęk).
Ciało, ciało, ciało i dużo dotyku. Przytulanie, kotlaszenie, uściski, spacery. To reguluje emocje, nie tylko dziecięce. Nie zapominajcie o tym, bo część dzieci zmaga się jeszcze z podwyższonym poziomem lęku po covidzie.
Jeśli Wasze dziecko coś przytłoczy albo lęk rozpanoszy się na dobre, szukajcie wsparcia. To truizm, ale covid już pokazał nam, że kryzysy dzieciaki często odreagowują chęcią narzucenia kontroli np.przez powtarzalność albo dużą liczbę pytań. Jeśli widzicie, że dziecko dużo pyta, ale Wasze odpowiedzi nic nie dają, może to być znak, że trzeba złapać komunikat "pod spodem" i do niego się odnieść - "tyle pytasz, bo się martwisz?" A potem wracamy do nazwania tego, że to normalne, że ludzie często się boją, że to uczucie, które wielu z nas przychodzi w takich sytuacjach. Pobądźcie w tym uznaniu i dołączcie sprawczość (tę dorosłą, o której pisałam wyżej) - nie po to, żeby dziecko zagadać, ale żeby pokazać jemu, że dorośli czuwają nad bezpieczeństwem dzieci.
I słuchajcie, tak najszczerzej jak się da - dbajcie też w tym o siebie. Niekoniecznie w spa i z maseczką na twarzy, ale w daniu sobie prawa do reagowania po swojemu i angażowania się po swojemu. Mechanizmy obronne są różne i chwała za to.
Myślami jestem dzisiaj z tymi rodzinami na Ukrainie, które przestały czuć się bezpiecznie we własnym domu.
Anita Janeczek -Romanowska
Dzisiaj rano, po przeczytaniu wiadomości, zaczęłam płakać. Z bezradności i tęsknoty za życiem sprzed covidu, kiedy zbiorowy lęk nie był tak silny. Przynajmniej nie w tej części świata, tu mechanizmy obronne pomagały nam udawać, że "to nie u nas".
Teraz jest u nas. Obok, ale u nas. Bo w naszych czasach, tych, o których ja naiwnie myślałam, że jest mnóstwo sposobów, żeby się porozumieć. U nas, bo nasze dzieci przyjaźnią się z dziećmi z Ukrainy, bo jej obywatele są wśród nas i są obecni w naszym społeczeństwie, są jego żywą częścią od wielu lat.
Ja w napięciu działam, wiem to o sobie. Sprawczości pozwala mi się nie bać, a raczej oswajać lęk. Ktoś mnie zapytał, co mówić dzieciom. O rany, szczerze to nikt z nas do końca nie wie, bo przecież nie mówimy na co dzień o tym, że podczas gdy człowiek lata w kosmos na wycieczki, ten sam "człowiek" atakuje inny kraj.
Ale coś tym dzieciom powiedzieć trzeba. Można przykleić uśmiech i zjeść pączka. I słuchajcie, to też jest ok, bo każdy reaguje jak umie.
Ale można też i za chwilę przyjdzie to każdemu z nas, zmierzyć się z nazwaniem tego, co się dzieje. Jak? Składam moją zawodową wiedzę o dzieciach i widzę to tak:
Po pierwsze nie łudźmy się, że dzieci o niczym nie wiedzą. Wiedzą w szkole, przedszkolu, w autobusie i wśród najbliższych. Każdemu z nich gdzieś obiły się słowa "atak, wojna, zagrożenie". Nienazwane napięcia dorosłych lubią w dzieciach pracować. Nie udawajmy, że nic się nie dzieje, ale też nie włączajmy alarmów najwyższego stopnia.
Dobrze jest nazwać dzieciom to, co dzieje się w nas. Że czytamy wiadomości, że wymieniamy dyskusje, bo na Ukrainie zaczęła się wojna. Nie oglądajmy z nimi tv ani nie pokazujmy zdjęć czołgów z satelity. Nie chodzi o to, żeby coś ukrywać, ale też żeby nie zapraszać dzieci do wspólnego śledzenia tej sytuacji poprzez treści, które mogą być za trudne. Jednym słowem: nie chronimy w bańce "nic się nie dzieje", ale też dozujmy treści, które nas miażdżą niepokojem.
Dzieci mogą pytać czy nam coś grozi. Nie splawiajmy ich odpowiedzią, że wszystko jest spoko luz. Nazwijmy to, co nam nadają - fakt, że nie są pewne i się boją. Powiedzmy, że to normalne bać się w takiej sytuacji, że jest nam nieznana, więc pojawiają się nam różne myśli i uczucia. I nie zagadujmy tego momentu, dajmy niepokojom miejsce.
Na dziecięcy lęk najlepiej działa dorosła sprawczość. Nie taka naiwna, ale taka, która pokazuje na co mamy wpływ. W praktyce warto ugłośnić lęk dziecka, ale też nazwać mu to, że robimy różne rzeczy, żeby dzieci czuły się bezpieczne. I że to dorośli są od dbania o dzieci, że mogą czuć się z nami bezpiecznie (nawet jeśli nie macie co do tego 100% pewności, to poczucie sprawczości w rękach dorosłych bardzo redukuje dziecięcy lęk).
Ciało, ciało, ciało i dużo dotyku. Przytulanie, kotlaszenie, uściski, spacery. To reguluje emocje, nie tylko dziecięce. Nie zapominajcie o tym, bo część dzieci zmaga się jeszcze z podwyższonym poziomem lęku po covidzie.
Jeśli Wasze dziecko coś przytłoczy albo lęk rozpanoszy się na dobre, szukajcie wsparcia. To truizm, ale covid już pokazał nam, że kryzysy dzieciaki często odreagowują chęcią narzucenia kontroli np.przez powtarzalność albo dużą liczbę pytań. Jeśli widzicie, że dziecko dużo pyta, ale Wasze odpowiedzi nic nie dają, może to być znak, że trzeba złapać komunikat "pod spodem" i do niego się odnieść - "tyle pytasz, bo się martwisz?" A potem wracamy do nazwania tego, że to normalne, że ludzie często się boją, że to uczucie, które wielu z nas przychodzi w takich sytuacjach. Pobądźcie w tym uznaniu i dołączcie sprawczość (tę dorosłą, o której pisałam wyżej) - nie po to, żeby dziecko zagadać, ale żeby pokazać jemu, że dorośli czuwają nad bezpieczeństwem dzieci.
I słuchajcie, tak najszczerzej jak się da - dbajcie też w tym o siebie. Niekoniecznie w spa i z maseczką na twarzy, ale w daniu sobie prawa do reagowania po swojemu i angażowania się po swojemu. Mechanizmy obronne są różne i chwała za to.
Myślami jestem dzisiaj z tymi rodzinami na Ukrainie, które przestały czuć się bezpiecznie we własnym domu.
Anita Janeczek -Romanowska